To referendum to ściema – Hubert Sobecki z Miłość Nie Wyklucza komentuje pomysł Hołowni i Kosiniaka-Kamysza na referendum o prawach człowieka

To referendum to ściema – Hubert Sobecki z Miłość Nie Wyklucza komentuje pomysł Hołowni i Kosiniaka-Kamysza na referendum o prawach człowieka

Zawieśmy na chwilę przekonanie, że o prawach człowieka nie powinno się decydować w referendum i przyjrzyjmy się bardziej praktycznym trudnościom związanym z ich propozycją.

Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz zaproponowali referendum w sprawie aborcji. Obaj panowie są dobrym przykładem konserwatywnego polskiego polityka, uprawiającego slalom wokół tak zwanych „tematów światopoglądowych”, czyli wszelkich spraw, które mogą postawić go w niewygodnej pozycji wobec dominującej w Polsce prawicowej, również kościelnej, narracji na temat praw człowieka. Jednak w przeciwieństwie do otwartego zamordyzmu PiS-u i jego przybudówek, panowie obrali – przynajmniej deklaratywnie – bardziej koncyliacyjny kurs. Politycznie i komunikacyjnie to opłacalne posunięcie, które pozwala im odrzucić gębę polityka nakazowo-zakazowego i odróżnić się od obecnej władzy i jej strategii rządzenia cepem, prokuraturą i policyjną pałką, a jednocześnie nie narazić się na ataki machiny propagandowej i hierarchów Kościoła.

W teorii referendum to piękna, obywatelska inicjatywa, która, jak podkreślał Hołownia, wynika z chęci „przywrócenia głosu społeczeństwu”.

W praktyce referendum na temat prawa do decydowania o własnym ciele, zdrowiu i życiu lub dowolnej innej „kontrowersyjnej” (dla prawicowego polityka) sprawie, na przykład in vitro czy ochrony prawnej par osób tej samej płci i ich rodzin, to niezwykle niebezpieczny pomysł.

W Miłość Nie Wyklucza zajmujemy się tematem równości małżeńskiej, czyli zrównania par osób tej samej i różnej płci w prawie do zawarcia małżeństwa ze wszystkimi prawami i obowiązkami – jedną z kwestii, które ktoś (być może nawet jeden z tych panów) może kiedyś zechcieć rozstrzygnąć w referendum. Działam w Miłości walcząc o prawa par LGBT+ od 12 lat i chciałbym opowiedzieć, dlaczego uważam, że byłaby to wilcza przysługa, płynąca nie z dobrej woli i głęboko demokratycznego sentymentu tego czy innego lidera, lecz z koniunkturalnej kalkulacji i tchórzostwa.

Dyskutując na poziomie wartości i pryncypiów możemy uznać, że ochrona życia i zdrowia oraz wspieranie, a przynajmniej nieutrudnianie życia rodzinnego obywateli i obywatelek są po prostu obowiązkami państwa. Wypływają bezpośrednio z umowy społecznej, której odzwierciedleniem jest Konstytucja i szereg aktów prawa międzynarodowego, a więc nie powinny podlegać negocjacjom w oparciu o zmienne nastroje społeczne. Zawieśmy jednak na chwilę przekonanie, które w Miłości podzielamy, że o prawach człowieka nie powinno się decydować w referendum i przyjrzyjmy się bardziej praktycznym trudnościom związanym z tą propozycją.

W świecie idealnym referendum pozwala nam wszystkim zabrać głos w ważnej społecznie kwestii i przyjąć lub odrzucić propozycję konkretnej zmiany legislacyjnej. Żeby ta podjęta przez każdego i każdą z nas decyzja miała sens, powinna być ona poparta odpowiednią wiedzą i refleksją. Byłoby świetnie, gdyby tę wiedzę dostarczyli nam eksperci i ekspertki, a refleksję ułatwiły dyskusje i analizy przeprowadzone w odpowiednio długiej, spokojnej i rzeczowej debacie publicznej. Kluczową rolę w takiej debacie powinny odgrywać oczywiście media publiczne, których opisana w ustawie misja polega między innymi na [sprzyjaniu] swobodnemu kształtowaniu się poglądów obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej” poprzez emisję programów „[cechujących] się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością. Wyposażeni i wyposażone w ekspercką wiedzę bylibyśmy w stanie przemyśleć sprawę, zważyć najważniejsze za i przeciw i wyrazić naszą wolę w referendum. Proste? Proste. I kompletnie nierealne.

Opierając się na ponad 12 latach doświadczeń w pracy komunikacyjnej i rzeczniczej w dziedzinie praw osób LGBT+ w Polsce rządzonej przez różne wersje polskiej prawicy, mogę spróbować przewidzieć, jak referendum na temat równości małżeńskiej wyglądałoby w Polsce i jak bardzo różniłoby się od tej idealnej wizji.

10 razy „nie” dla referendum

(nie licząc podstawowego „nie” w postaci opisanej krótko wyżej niezgody na referenda w sprawie praw człowieka)

1. Brak rzetelnej debaty

Media publiczne, przynajmniej w obecnej formie, nie są w stanie (i nie mają zamiaru) realizować swojej ustawowej misji. Są dziś tubą propagandową obozu władzy, nie stroniąc przy tym od stosowania technik dezinformacyjnych – od manipulacji po zwykłe fejki. Ogromny sukces propagandowy sloganu „ideologia LGBT” jasno pokazuje, że jakość jakiejkolwiek debaty na temat osób LGBT+ byłaby wypadkową decyzji stricte politycznej. Czy Polki i Polacy mogliby dowiedzieć się z państwowej telewizji lub radia, jakie są rzeczywiste konsekwencje wprowadzenia w Polsce równości małżeńskiej? Czy zaproszeni publicyści i eksperci mówiliby na przykład o prawie do pochówku, ustawowej gwarancji dostępu do informacji medycznej, dziedziczeniu bez podatku, możliwości objęcia ubezpieczeniem zdrowotnym, czyli wszystkich prawach, których pary osób tej samej płci dziś nie mają? Te decyzje podjąłby taki czy inny dyrektor z politycznego nadania. W powyborczej Polsce, w której referendum odbywa się z inicjatywy Hołowni i Kosiniaka-Kamysza, byłoby to nadanie władzy prawicowej.

2. Głosy równe i równiejsze

Czy w debacie oddano by głos osobom LGBT+, które czekają na możliwość wzięcia ślubu w kraju lub wzięły go za granicą? Czy w mediach publicznych pokazano by pary, które już dziś wychowują wspólnie dzieci? Czy głos prawników, którzy mówią, że polska Konstytucja nie zakazuje równości małżeńskiej, byłby w ogóle słyszalny? Czy miałyby coś do powiedzenia organizacje społeczne pracujące na rzecz osób LGBT+ od wielu lat? Czy raczej najgłośniej wybrzmiałby głos chamskiego publicysty lub popularnej celebrytki, wzmocniony przez redakcję prawem klikalności? Organizacje społeczne i profesorki prawa konstytucyjnego rzadko są w stanie z konkurować z nagłówkiem o, dajmy na to, śmiertelnym zagrożeniu dla tradycyjnej rodziny.

3. Referendum nie obywatelskie, lecz wyznaniowe

W przeciwieństwie do ograniczonych możliwości organizacji społeczeństwa obywatelskiego szansę na pokazanie swoich ogromnych wpływów miałby naturalnie Kościół katolicki. Pomijając obecność w mediach głównego nurtu i katolickich, Kościół dysponuje własnym kanałem dotarcia do swoich grup docelowych – amboną. W swoich przekazach nie musi też opierać się na faktach czy nauce, lecz własnym „nauczaniu”, czyli zestawie arbitralnych opinii opartych na nieredukowalnych, więc niewymagających uzasadnienia, wartościach. Podobnie jak media publiczne, stosujące propagandową taktykę powtórzeń prostych komunikatów wywołujących złość lub strach, polski Kościół ma ogromne doświadczenie w zohydzaniu i stygmatyzowaniu osób LGBT+. Jak pokazują przykłady obywatelskich inicjatyw ustawodawczych, pod którymi podpisy zbierano po każdej mszy, Kościół dysponuje również bezpośrednim wpływem na rzeszę zdyscyplinowanych de facto aktywistów i nie ma moralnych oporów, aby z tego wpływu korzystać. W przeciwieństwie do biskupów maltańskich czy irlandzkich, którzy sprawę równości małżeńskiej sobie odpuścili, polscy hierarchowie doskonale odnajdują się w roli plebana dyktującego ciemnej owczarni instrukcje o tym, jak żyć.

4. Święto demagogów, a nie ekspertek

W Polsce nie brakuje też organizacji „społecznych” tylko z nazwy, hojnie finansowanych przez obecne władze. W mediach roi się od trybunów ludowych, którzy zamiast o faktach, mówią o swoich (najczęściej negatywnych) emocjach związanych z osobami LGBT+. Często nie muszą tych emocji w żaden sposób uzasadniać, prezentując malownicze moralne oburzenie, a już na pewno nie muszą pytać o zdanie samych osób LGBT+, których życie oceniają i w efekcie kształtują. Nawet najbardziej charyzmatyczna ekspertka lub ekspert przegra w starciu z dysponującym własnym programem nawiedzonym publicystą, głoszącym pochwałę chłopskiego rozumu i płynące z niego uprzedzenia.

5. Temat zastępczy, w który warto inwestować

Referendum będzie gorącym tematem, który łatwo będzie wykorzystać instrumentalnie. Politycy lub szerzej osoby publiczne uwikłane w afery (na przykład korupcyjne) z chęcią przyłączą się do pyskówek i celowo podkręcą temperaturę dyskusji. Dlaczego? Bo media i opinia publiczna zajęte walką z „ideologią” będą zobojętniałe na informacje o oszustwach, nepotyzmie i defraudowaniu publicznych pieniędzy. Dla wszelkiej maści oszustów referendum będzie prezentem, a poprzedzająca je debata festiwalem dezinformacyjnych fajerwerków.

6. Koniunkturalizm zamiast wartości

Ale co z naszą „proeuropejską” opozycją? Czy nie przyjęłaby wyzwania rzuconego przez etatowych obrońców moralności i nie stałaby murem za wartościami leżącymi u podstaw Unii Europejskiej (w której tylko 6 z 27 krajów nie uznaje żadnych praw par tej samej płci) i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (której elementy de facto wypowiedział upolityczniony Trybunał Przyłębskiej)? Wymagałoby to z pewnością odwagi, silnego kręgosłupa moralnego, konsekwencji w działaniu i zaryzykowania starcia z machiną homofobicznej propagandy. Ilu polityków i polityczek naszej centroprawicowej opozycji byłoby do tego zdolnych?

7. Brak odpowiedzialności, więc brak hamulców

Polskie prawo chroni przed mową nienawiści grupy narodowościowe, etniczne, rasowe i wyznaniowe, ale nie osoby LGBT+. W efekcie po polskich miastach jeżdżą od dawna „homofobusy” bezkarnie rozpowszechniające najbardziej prymitywne kłamstwa na temat osób LGBT+. Pociągnięcie ich do odpowiedzialności wymaga prawniczej gimnastyki, czasu i pieniędzy, a i tak nie zawsze się udaje. Co więcej, te same kłamstwa trafiły już na sejmową mównicę i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby podjęły je duże telewizje, stacje radiowe czy portale internetowe, jeśli tylko ktoś uzna, że to potrzebne i opłacalne. W kontekście referendum pytanie nie brzmi „czy ktoś to zrobi?”, tylko „kto zrobi to pierwszy?”.

8. „Głęboka dezintegracja społeczeństwa”

Kłamstwa powtarzane w debacie publicznej nie pozostają bez echa. W oficjalnym stanowisku z października 2019 roku Polskie Towarzystwo Seksuologiczne „wyraziło głęboki niepokój” w związku z „[powielaniem] przez polityków i publicystów opinii na temat osób homoseksualnych, nieznajdujących poparcia we współczesnych badaniach”, dodając również, że „reprodukowanie uprzedzeń wobec tych osób może skutkować pogorszeniem jakości psychicznego i fizycznego funkcjonowania znaczącej części społeczeństwa (przykładem mogą być próby samobójcze osób prześladowanych na tle homofobicznym). Reprodukowanie uprzedzeń przyczynia się także do pogłębiania szkodliwych podziałów społecznych oraz do wzrostu postaw nienawiści wobec osób będących członkami naszego społeczeństwa, co grozi głęboką dezintegracją tego społeczeństwa”. Warto podkreślić to sformułowanie – głęboka dezintegracja społeczeństwa. Czy znacie choć jednego polityka lub publicystę, który wziął sobie te słowa do serca i przeprosił lub zmienił swoje postępowanie?

9. Wszyscy staniemy się głupsi

Jeśli wyjściowa jakość debaty publicznej na temat osób LGBT+ jest niska, to „grzanie” tematu przez kilka miesięcy w mediach tylko pociągnie ją w dół. Każdy dzień będzie wymagał coraz bardziej wyrazistych (skrajnych, szokujących, bulwersujących) stwierdzeń. Każde stwierdzenie będzie wymagało coraz prostszej, bardziej skrótowej i nośnej riposty ze strony organizacji społecznych i osób dysponujących wiedzą. Przestrzeń na fakty, dane i argumenty jeszcze bardziej się skurczy, aż w momencie decyzji przy referendalnej urnie zostaną nam w głowach tylko emocje. Głównie te najbardziej nośne – strach i gniew.

10. Politycy będą mieć wymówkę na lata

Zwolenniczki i zwolennicy referendum mówią, że daje ono większy mandat społeczny niż zwykła ustawa. Jednak z perspektywy krótkoterminowej, a taka w naszej polityce niestety zdaje się dominować, referendum to przede wszystkim świetna wymówka dla polityka, który nie chce zajmować jasnego stanowiska w jakiejś sprawie. Prezentujący się jako zwolennik dialogu Hołownia nie ma oporów, żeby na pytania „czy jest pan za, czy przeciw?” odpowiadać w formie „się zobaczy, niech ludzie coś powiedzą”. Kosiniak-Kamysz nieco odważniej wyraża zdanie, że związki i rodziny osób LGBT+ powinny być sytuowane prawnie niżej, niż jego własna rodzina. Zakładanie maski bezstronnego arbitra w debacie pozwoli im zwyczajnie przeczekać trudny moment. Niewątpliwie dla wielu polityków opozycji możliwość oparcia swoich uprzedzeń na vox populi będzie bardziej komfortowa niż vox Dei. Tylko że żadnej debaty nie będzie.

Za wynik referendum w sprawie Brexitu odpowiadała w znacznym stopniu masowa kampania dezinformacyjna oparta na prostych (często również prostych do zweryfikowania) kłamstwach i patetycznych sloganach o konserwatywnych wartościach. Nie widzę szans na to, żeby referenda w sprawie równości małżeńskiej, aborcji czy in vitro miała poprzedzić w Polsce rzetelna, jakościowa debata. Podejrzewam, że Hołownia i Kosiniak-Kamysz doskonale o tym wiedzą. Myślę też, że wiedzą, że wprowadzenie w Polsce równości małżeńskiej będzie miało zerowy wpływ na ich życie. Po prostu nie chcą tego mówić swoim elektoratom. To wymagałoby odwagi.

Rozmowa z 460 posłami i posłankami, choć zawsze trudna, nie musi odbywać się w warunkach medialnej połajanki. Jako organizacja społeczna wierzymy, że ludzi da się przekonać, a uprzedzenia rozbroić wiedzą i faktami. Właśnie dlatego w naszej strategii zakładamy wprowadzenie równości małżeńskiej dobrze napisaną (i uzasadnioną) ustawą i tej ścieżki będziemy się trzymać. Referendum nam w tej pracy nie pomoże.