Mirosław i Dariusz

Rok temu podjęliśmy decyzję o pobraniu się. Chcieliśmy związać się prawnie w sposób, który oddawały charakter naszego związku. Byliśmy wtedy ze sobą ponad 6 lat, od ponad czterech nie tylko mieszkaliśmy razem, ale i prowadziliśmy wspólne gospodarstwo domowe.

Nie chcieliśmy wiązać się umowami partnerskimi, bądź też zakładać spółki, bo nie byliśmy wspólnikami, którzy ze sobą sypiają, ale kochająca się parą. Skoro w Polsce nie mieliśmy na co liczyć, postanowiliśmy wziąć ślub w Danii, gdzie jest to możliwe dla każdego obywatela Unii Europejskiej.

Organizacja uroczystości była zaskakująco prosta – wystarczyło wpłacić pieniądze, wypełnić formularz i przygotować polskie dokumenty. Trochę obawialiśmy się, jak zareaguje urzędnik, jeśli będę musiał wskazać cel, w jakim potrzebuję zaświadczenia o stanie cywilnym. Na szczęście druk tego nie przewidywał. Pani urzędniczka spytała mnie tylko kiedy ślub, z obawy przed odmówieniem wystawienia zaświadczenia, odbiłem piłeczkę i szorstko spytałem – na jakiej podstawie wnosi, że chodzi tu o ślub. Lekko zdziwiona moją reakcją wydała dokument.

Ślub wzięliśmy 5 stycznia w Kopenhadze. Ten wzruszający moment przeżyliśmy w gronie najbliższych znajomych. Teraz, kilka miesięcy po uroczystości pozostało we mnie wrażenie, że byłem strasznie spięty.

Widziałem, jak w oczach Darka kręcą się łzy i głos mu drży. Zawsze, kiedy widzę osobę bliską płaczu, łzy same płyną.

Czułem się dziwnie, to był bardzo osobisty, intymny moment, a którym brał jednak udział urzędnik, osoba obca. Jesteśmy w miejscu publicznym, oficjalnym, w którym jest jednak miejsce na to, żeby się uścisnąć, pocałować, okazać czułość bez obaw, że ktoś będzie nas osądzać, czy wręcz atakować. W tamtym miejscu i czasie okazanie sobie uczucia było jak najbardziej na miejscu i to było dla nas czymś nowym, nieznanym.

Niestety nie było wtedy z nami naszych rodziców, którzy ze względu na stan zdrowia są już w stanie lecieć samolotem. To wielka szkoda, że nie mogli brać udziału w najważniejszym wydarzeniu z życia ich dzieci. Pokazuje to jedna bardzo dobrze, jak brak równości małżeńskiej nie szkodzi jedynie samym osobom LGB, ale i ich heteroseksualnym członkom ich rodziny.

Od niedawna mieszkamy w Luksemburgu. Razem. Jako pełnoprawne, uznane legalnie małżeństwo. Możemy bez skrępowania okazywać sobie czułość na ulicy, choć idzie nam to z trudem. Obawa, czy nie poleci w naszą stronę butelka, choć nieuzasadniona – pozostała. Cieszymy się tutaj obniżonym podatkiem dochodowym (osoby w związkach małżeńskich i partnerskich mają niższą taryfę podatkową, niż single).

Mnie osobiście jednak najbardziej cieszy fakt, że mogę powiedzieć w pracy, że mam męża i nie robi to na nikim wrażenia. Czasem usłyszę tylko pytanie, ile mamy dzieci.

Mirosław